Na finiszu kampanii wyborczej, zza pleców oficjalnej kandydatki Prawa i Sprawiedliwości na premiera wynurzył się nie kto inny a Jarosław Kaczyński. I od razu zaczął od wysokiego C. Prezes PIS zapowiedział, że rząd jego partii wpompuje w rodzimą gospodarkę, bagatela, 1,4 bln zł. Tak. Bilion i czterysta miliardów. Ta kolosalna suma ma pobudzić wzrost PKB, zmniejszyć bezrobocie oraz podnieść pensje. I co najważniejsze: prezes Kaczyński przekonuje nas wszystkich, że to nie jest obietnica bez pokrycia, że to możliwe.
A skąd wezmą się te fundusze? Po pierwsze: 500 mld złotych z funduszy spójności. To akurat żadna filozofia, ponieważ pieniądze te Unia Europejska już nam przyznała w trakcie obecnej kadencji na lata 2014-2020. 200 miliardów złotych ma zostać uwolnionych z lokat długoterminowych przedsiębiorców. Pomysł ten znany jest co najmniej od roku. Jego największym problemem jest fakt, że według NBP lokaty długoterminowe polskich przedsiębiorstw nie są nawet blisko tak gigantycznej sumy. Oprócz tego prezes Kaczyński zaplanował rozszerzenie gwarancji Banku Gospodarstwa Krajowego – jak bardzo, trudno powiedzieć.
Wisienką na torcie jest jednak „Program Banku Centralnego". Program opiewający na 350 miliardów złotych. Ma on polegać na skupie aktywów przez Narodowy Bank Polski przez najbliższych 6 lat. Jest to więc nic innego jak próba skopiowania programów luzowania ilościowego (QE, Quantitative Easing), jakie były przeprowadzone w Wielkiej Brytanii i trzy razy w Stanach Zjednoczonych oraz są prowadzone od wielu lat w Japonii oraz od kilku miesięcy w Strefie Euro. Co najistotniejsze – z mizernymi efektami. QE w Europie jest tak nieudane, że Europejski Bank Centralny może je w najbliższym czasie rozszerzyć, po prostu chwytając się brzytwy. W Japonii stagnacja gospodarcza trwa mniej więcej tak długo jak luzowanie ilościowe, czyli ponad dwie dekady. W Wielkiej Brytanii również nie udało się dostatecznie pobudzić ani gospodarki, ani inflacji. Nieco lepiej było w USA, jednak tam chodziło głównie o ratowanie postkryzysowej gospodarki przed kompletną zapaścią.
Prawo i Sprawiedliwość ma zamiar rozkręcić program skupu aktywów w Polsce, choć wcale nie jest to konieczne, a ryzyko jest ogromne. PKB rośnie w tempie wyraźnie przekraczającym 3 procent. Problemy sprawia brak inflacji, jednak QE jest bronią ostateczną. Narodowy Bank Polski ma przecież jeszcze w zanadrzu stopy procentowe. Główna stopa jest na poziomie 1,5%, dla porównania w Strefie Euro wynosi ona 0,05%, w USA 0-0,25%, a w Szwajcarii jest bezprecedensowo ujemna. Jest więc jeszcze z czego ciąć. Dlaczego obecna Rada Polityki Pieniężnej tego nie robi? Bo ścięcie stóp jeszcze bardziej osłabi i tak już słabą złotówkę. Prawdopodobieństwo obcięcia stóp w Polsce w przyszłym roku jest jednak dość duże. Niemal cały skład RPP kończy kadencję na początku roku, a nowych członków powołują: Prezydent, sejm i senat. Prezydent jest już z ramienia PiS-u, PiS ma także ogromne szanse wygrać wybory do sejmu i senatu. Pytanie tylko czy zdoła utworzyć koalicję rządzącą. Jeżeli tak – to już zapowiedział, że powoła osoby o bardziej gołębich nastrojach.
A jaki będzie efekt wprowadzenia programu luzowania ilościowego w Polsce? Z pewnością będzie to raj dla inwestorów na Giełdzie Papierów Wartościowych. Bańka spekulacyjna jakiej ten kraj w swojej krótkiej historii kapitalizmu nie widział. Pieniądz wpompowany w gospodarkę koniec końców ląduje na giełdzie i jest bardzo małe prawdopodobieństwo, że u nas byłoby inaczej. WIG 20 na maksimach z 2007 roku, czyli 4 tysiącach punktów? Jak najbardziej. Oprócz tego inflacja. I to nie inflacja, której życzymy sobie wszyscy, czyli 1,5-2,5%. Inflacja, przez którą władza nie będzie mogła spać. QE mogą wprowadzać tylko kraje, których waluty wzbudzają zaufanie. Zrobili to tylko władcy dolara amerykańskiego, funta brytyjskiego, euro i jena japońskiego. W naszym przypadku wszyscy od złotówki uciekną. Polski złoty nie jest walutą światową, a walutą państwa wrzuconego do koszyka państw rozwijających się, czyli z definicji państw gospodarczo i finansowo niepewnych. Dolar, euro i frank za 5 zł? Czemu nie, szczególnie, że w USA przygotowują się do podniesienia stóp. Funt po 8 zł? Też nie wykluczone – w Wielkiej Brytanii również mają podnosić stopy w przyszłym roku.
USD/PLN konsoliduje się w trójkącie symetrycznym, co doskonale widać na tygodniowym interwale. Silnym wsparciem jest okrągłe 3,7 PLN. Wyłamanie górą z trójkąta pozwoli na przebicie półrocznych szczytów w okolicy 3,856. Przejście przez ten rejon otworzy drogę ku wyznaczonemu w marcu maksimum tuż pod poziomem 3,966. Politycy mogą swoimi słowami wiele namieszać. Rynki mało czego boją się tak bardzo jak populizmu. Podniesienie stóp w USA i próba realizacji populistycznych obietnic wyborczych z pewnością mogą spowodować podwyżkę kursu USD/PLN. 4 złote za dolara wydają się w tym przypadku minimum. Reakcję na wprowadzenie hipotetycznego QE trudno sobie nawet wyobrazić.
Maciej Panek
Analityk Rynków Finansowych
To również Cię zainteresuje: