Na początku 1999 roku nastąpiła oficjalna inauguracja wspólnej waluty, która została nazwana euro, choć pierwsze plany pojawiły się już w latach 60. Projekt na pierwszy rzut oka wydaje się czystko ekonomiczny, ale taki nie jest. Ciężko mówić o projekcie, że jest racjonalny pod kątem ekonomicznym, jeżeli próbuje połączyć wspólną walutą tak gospodarczo różne kraje, jak Niemcy i Grecja. Paradoksalnie polityczne podłoże tej inicjatywy może spowodować, że ma szanse przetrwać dłużej, niż nam się wydaje.
Niedoskonałość projektu wspólnej europejskiej waluty uwidocznił ostatni kryzys, który oficjalnie rozpoczął się w 2008 roku. Wprowadzenie euro pozwoliło zadłużać się takim krajom jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia na podobnych zasadach, co Niemcy czy inne kraje o bardziej rozwiniętych gospodarkach. Niskie stopy procentowe oraz traktowanie obligacji krajów południa na równi z niemieckimi spowodowało, że kraje te zadłużały się na potęgę.
Skutki takiego działania były katastrofalne. Grecja, ale nie tylko, stanęła na krawędzi bankructwa. De facto kraj zbankrutował, ale oficjalnie był podtrzymywany przez program pomocowy, który w życie wszedł w maju 2010 roku. W program zaangażowany był Europejski Bank Centralny, Komisja Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Działania miały na celu utrzymać strefę euro w obecnym kształcie. Za wszelką cenę, dosłownie, nie chciano dopuścić do wyjścia jakiegoś kraju ze strefy. Z perspektywy czasu wydaje się, że Grecja była najbliżej. Ostatnie przepychanki lewicowej partii Syrizy z wierzycielami mogły doprowadzić do radykalnych rozwiązań. Jednak jak można było się spodziewać wszystko dobrze się skończyło. Syriza zgodziła się na jeszcze większe reformy, niż były początkowo proponowane, a grecki rząd otrzymał kolejną transzę pomocy finansowej. Mógł znowu otworzyć banki, żeby ludzie mogli wypłacać swoje środki i ponownie żyć normalnie.
Tak na marginesie, Grecja nigdy nie powinna znaleźć się w strefie euro. To dzięki zatajaniu faktów udało się spełnić kryteria z Maastricht, które pozwalały na przystąpienie do strefy euro. Następnie przez lata przymykano oczy na rozdmuchane finanse publiczne Grecji, gdyż znowu ten kraj stosował statystyki, które nie zawsze miały coś wspólnego z rzeczywistością. Trudno sobie wyobrazić, że cała strefa euro nie miała o tym zielonego pojęcia oraz, że ci sami politycy, którzy przez lata przymykali oczy na greckie wybryki, nagle pójdą po rozum do głowy i podziękują Helladzie za współpracę.
Status quo zatem został zachowany. Grecja oraz inne kraje południa wdrożyły reformy, a EBC uruchomił drukarkę i wspomógł zadłużone kraje. Europejski Banki Centralny również pozostaje aktywny w sprawach pomocy pozostałym krajom strefy euro. Ostatni pomysł to uruchomiony program QE, czyli skup obligacji krajów strefy euro o wartości 60 mld miesięcznie. Program ma pobudzić między innymi akcje kredytową, a tym samym wpłynąć na większy wzrost gospodarczy i poziom inflacji.
Widać wyraźnie jak działania EBC wpływają na wspólną walutę, która w marcu br. była blisko parytetu z dolarem amerykańskim. Jednak sam EBC podkreśla, że słabe euro nie jest problemem, wręcz przeciwnie może być dodatkowym bodźcem do rozruszania gospodarek strefy euro, ze względu na bardziej konkurencyjny eksport z tych krajów. Niemniej jednak strefa euro bardzo powoli podnosi się po mocnym nokaucie, którego doznała kilka lat temu. Mimo wszystko ma dobrego lekarza w postaci EBC, który jak będzie trzeba uruchomi kolejne drukarki. Pytanie kto te długi spłaci?
Bartosz Zawadzki
Szef Działu Analiz
To również Cię zainteresuje: