Biorąc pod uwagę fakt, że ekonomia jaką dotychczas znaliśmy straciła na znaczeniu, raczej to drugie. Żyjemy w czasach, kiedy za pożyczenie komuś pieniędzy trzeba czasem płacić, w czasach, kiedy biliony dolarów i innych walut drukowane są w tempie przewyższającym światowy wzrost gospodarczy, w czasach, kiedy banki centralne, mające być ostoją rynków finansowych, kompletnie straciły na wiarygodności. Pytanie jakie należy zadać to jak długo jeszcze bankom centralnym uda się utrzymać iluzję panowania nad sytuacją i ile jeszcze pieniędzy trzeba wydrukować aby rynek doszedł do wniosku, że jest ich za dużo.
Od miesięcy spekuluje się o tym, że amerykański Bank Rezerw Federalnych podniesie stopy procentowe. I ciągle podniesienie tych stóp jest przekładane. Ostatecznym, absolutnie ostatnim terminem, kiedy rynek miał doczekać się pierwszego od czerwca 2006 roku podniesienia kosztu pozyskania pieniądza miał być wrzesień. I nie był. Wczoraj w protokole z posiedzenia FOMC (Federalnego Komitetu ds. Operacji Otwartego Rynku – odpowiednik polskiej Rady Polityki Pieniężnej) amerykańscy władcy pieniądza tłumaczyli, dlaczego po raz kolejny oszukali inwestorów. W skrócie – Chiny. Członkowie FOMC najczęściej powoływali się na kryzys w Państwie Środka, który rzutuje na światowe rynki od Tokio, przez Londyn aż po Nowy Jork. Jeżeli dodamy do tego problemy amerykańskiego przemysłu, oficjalną inflację CPI bliską zeru i taniejące surowce – strach przed podwyżką stóp jest zrozumiały. Z drugiej jednak strony amerykańska gospodarka rozwija się w tempie prawie czterech procent rocznie, członkowie FOMC zgodzili się, „że kondycja rynku pracy uległa znaczącej poprawie względem początku roku", a oficjalne (choć całkowicie nie oddające stanu rzeczywistego bezrobocie – o czym możesz przeczytać tutaj) wynosi 5,1%, czyli najmniej od kwietnia 2008 roku. Jeżeli teraz nie można podnieść stóp, to kiedy?
Poza Rezerwą Federalną USA o podniesieniu stóp procentowych myśli Bank Anglii, który planuje zrobić to na początku przyszłego roku. Możliwe, że mniej więcej w tym samym terminie z FED, ponieważ grudniowa podwyżka jest co raz mniej prawdopodobna. Jeżeli Amerykanie martwią się o brak inflacji to może czas wprowadzić QE4 (quantitative easing – luzowanie ilościowe, czyli dodruk pieniądza, co w USA miało miejsce w ostatnich latach już trzykrotnie), nota bene doradzają tak banki inwestycyjne, którym tani pieniądz jest jak najbardziej na rękę.
W Europie QE aktualnie trwa i nie przynosi niemal żadnych efektów, dlatego Europejski Bank Centralny planuje rozszerzenie programu, czyli dodruk jeszcze większej ilości pieniędzy – aktualnie jest to 60 miliardów euro miesięcznie. W Szwajcarii nikt nie myśli o podniesieniu stóp procentowych, które są ujemne, co z resztą jest makroekonomicznym ewenementem, którego wprowadzenie jeszcze kilka lat temu było zupełnie nie do pomyślenia. Tak naprawdę podniesienie stóp procentowych w Szwajcarii przy obecnej sytuacji rynkowej byłoby egzekucją wykonaną na szwajcarskiej gospodarce. W Japonii program luzowania ilościowego trwa trzy dekady i nie przynosi efektów, więc zaprzestanie dodruku mogłoby przypominać odłączenie nieoddychającego pacjenta od respiratora. W Chinach obserwujemy najgorszą sytuację ekonomiczną od półwiecza, a władze starają się sztucznie utrzymać gospodarkę na nogach, choć ta sukcesywnie osuwa się na kolana. Australia i Nowa Zelandia są z kolei w trakcie procesu obniżania stóp procentowych. Kanada nie podniesie stóp procentowych ponieważ cierpi z powodu niskich cen ropy naftowej, co z resztą było powodem niedawnego obniżenia stóp w Norwegii. Do pełnego obrazu makroekonomicznego świata należy jeszcze dodać głęboką recesję w Rosji, ogromne problemy gospodarcze i polityczne Brazylii oraz duże prawdopodobieństwo dalszych spadków cen towarów wynikający z ewentualnego powrotu na rynek irańskiej ropy oraz spadającego eksportu surowców do Chin.
Niemal wszystkie istotne Banki Centralne „wystrzelały się" z całej posiadanej amunicji, a efektów nie widać. Inflacja bliska zeru, stagnacja gospodarcza, bądź ewentualnie bardzo powolny wzrost. QE nie przyniosło oczekiwanych efektów (znowu?), stopy procentowe zeszły do zera, a jedyne co zostało stworzone, to będąca skutkiem ubocznym napływu gotówki na rynek bańka spekulacyjna na największych giełdach świata. Co w takim razie z najpopularniejszym indeksem świata, czyli S&P 500?
S&P 500 wybija się aktualnie z głębokiej korekty. W tym tygodniu, w wyniku przede wszystkim słabych danych z amerykańskiego rynku pracy, które oddalają widmo podniesienia stóp procentowych, obserwowaliśmy mocne odbicie, które doprowadziło indeks to górnego ograniczenia konsolidacji. Przełamanie tego poziomu może pozwolić na atak na okolice historycznych maksimów, szczególnie, że końcówka roku zwykle sprzyja wzrostom na indeksach. W kontekście niepodniesienia w tym roku stóp procentowych jest to tym bardziej prawdopodobne. Podniesienie kosztu pozyskania pieniądza w przyszłym roku może jednak zakończyć, a przynajmniej ponownie wyhamować, giełdowe Eldorado.
Maciej Panek
Analityk Rynków Finansowych
To również Cię zainteresuje:
Finansowy kataklizm Deutsche Banku | |
Czy nowoczesne metody inwestowania są dostępne dla każdego? | |
Wielkie korporacje przegrywają z rynkiem towarowym. |