Podatek od transakcji finansowych. Przepis na katastrofę?

Październik 30, 2015 12:27

W kontekście kampanii wyborczej w naszym kraju politycy przerzucali się genialnymi pomysłami pod tytułem „Jak zabrać pieniądze bankom?". Jedną z propozycji, jaka wyszła z obozu zwycięzców, czyli Prawa i Sprawiedliwości jest podatek od transakcji finansowych, czyli w skrócie FTT (Financial Transaction Tax). Powstał nawet projekt ustawy, który przewiduje 0,14% podatku od transakcji na instrumentach innych niż pochodnych oraz 0,07% podatku od transakcji na instrumentach pochodnych.

Warto jednak zauważyć, że nie jest to autorski pomysł Prawa i Sprawiedliwości, który poszukuje dziś pieniędzy mogących sfinansować wyborcze obietnice. Dzięki temu podatkowi rządowa kasa mogłaby powiększyć się o jeden, może dwa miliardy złotych. Zawsze coś. Nad tym samym rozwiązaniem myśli jeszcze kilka innych europejskich państw, a funkcjonuje już on choćby we Francji czy Włoszech. Wprowadzenie podatku od transakcji finansowych w całej Unii Europejskiej przewiduje także dyrektywa Rady Europejskiej, która istnieje już od czterech lat. Spotkała się ona ze sprzeciwem kilku unijnych państw z Wielką Brytanią (jak zwykle) na czele. Brytyjskie władze mają jednak dużo racji. Londyńskie centrum finansowe jest jednym z największych na świecie, a wprowadzenie podatku od transakcji finansowych istotnie obniżyłoby jego konkurencyjność.

Podatek od transakcji finansowych miałyby pokrywać instytucje finansowe będące stroną transakcji, działające w imieniu strony transakcji oraz instytucje, na których rachunek zrealizowana zostałaby transakcja (przedsiębiorstwa inwestycyjne, rynki zorganizowane, instytucje kredytowe, zakłady ubezpieczeń i/lub reasekuracji, przedsiębiorstwa zbiorowego inwestowania, fundusze emerytalne lub inne przedsiębiorstwa, których istotną część działalności finansowej stanowią transakcje). Według wspomnianej dyrektywy podatek nie może być niższy niż 0,1% od transakcji na instrumentach innych niż pochodnych i 0,01% od pochodnych. Opodatkowane zostałyby transakcje kupna i sprzedaży instrumentów finansowych (akcji spółek, obligacji, instrumentów rynku walutowego, jednostek uczestnictwa w przedsiębiorstwach zbiorowego inwestowania, produktów strukturyzowanych i pochodnych), a także zawieranie i zmiany umów dotyczących instrumentów pochodnych, w każdym przypadku, kiedy przynajmniej jedna strona transakcji będzie ustanowiona w państwie członkowskim i przynajmniej jedna strona transakcji będzie instytucją finansową. Krótko mówiąc, nie ma przed nim ucieczki.

Wprowadzenie tego podatku, choć pomysł na razie nieco przycichł, miałoby diametralny wpływ na polską gospodarkę. Warszawska giełda i bez tego ma ogromne problemy. S&P 500 ma teraz nominalnie wyższą wartość od WIG-u 20. Pierwszy raz od czternastu lat. Oznacza to, że nasz parkiet po prostu przespał ostatnia hossę. WIG od kilku lat znajduje się w trendzie bocznym, obroty są katastrofalnie niskie, a kursy największych spółek szaleją niczym notowania NewConnect'a jak tylko ktoś w telewizji wspomni ich nazwę. Po wprowadzeniu podatku, który uderzyłby także w handel polskimi akcjami, koszty transakcyjne wzrosłyby co najmniej kilkadziesiąt procent. Byłby to prawdopodobnie wyrok śmierci dla pacjenta z Książęcej. Czy jest sens walczyć o dwa miliardy?

Diametralne zmiany moglibyśmy zaobserwować także na rynku walutowym. Ponowny odpływ kapitału z naszego kraju, tak jak to miało miejsce po przesunięciu środków złożonych w OFE do ZUS-u, dorowadziłby do kolejnej deprecjacji polskiego złotego, który już teraz jest bardzo słaby. Tym bardziej, że wprowadzenie podatku od transakcji finansowych nie jest jedynym pomysłem na wysadzenie rodzimego rynku finansowego i gospodarki. Podatek bankowy, przewalutowanie kredytów frankowych, ostateczne „dobicie" OFE, podniesienie kwoty wolnej od podatku (co stanie się na pewno bo okazała się ona niekonstytucyjnie niska), obniżenie wieku emerytalnego, ratowanie kopalni itp. itd.

Najciekawiej prezentować się może w tym przypadku para USD/PLN, szczególnie w kontekście planowanej podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych (niezależnie czy stanie się to w grudniu, czy w kolejnym kwartale). W środę za dolara zapłacić trzeba było już ponad 3,93 zł. USD/PLN znajduje się w długoterminowym trendzie wzrostowym, na północ wskazują średnie kroczące, do góry skierowany jest także MACD. Przełamanie marcowego szczytu 3,966 wydaje się już tylko kwestią czasu. Wówczas kupujący będą mogli zaatakować okrągłe 4 złote. Ostatni raz dolar był tak drogi 11 lat temu. Strach pomyśleć co stanie się, kiedy Prawo i Sprawiedliwość zorganizuje napływ gotówki za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego i Narodowego Banku Polskiego, a nowa Rada Polityki Pieniężnej zetnie stopy procentowe. Cena docelowa 5 zł? A może i więcej.

 

Maciej Panek
Analityk Rynków Finansowych

To również Cię zainteresuje:

Czy nowoczesne metody inwestowania są dostępne dla każdego?
Powrót na szczyty na wyciągnięcie ręki?